Po pierwsze - termometr za oknem o ósmej rano wskazywał +3 stopnie i wyglądało na to, że będzie cieplej i bardziej słonecznie niż w ostatnich dniach.
Po drugie - po kilku miesiącach odebrałam z naprawy kołowrotek i "z tej radości" od razu zamówiłam dużo czesanki.
Stolarz sporo rzeczy w kołowrotku poprawił, posklejał, powymieniał, a co najważniejsze udało mu się w sposób mistrzowski dorobić i uzupełnić brakujący fragment skrzydełka obejmującego szpulkę. Teraz kołowrotek jest kompletny, stabilny, wszystkie jego elementy są ze sobą dobrze połączone.
Najlepiej pokażą to zdjęcia.
Po długim oglądaniu, cmokaniu i podziwianiu kołowrotka, powyciągałam różne sznurki, wybrałam najbardziej odpowiedni moim zdaniem sznurek pakowy i założyłam go w kształcie ósemki na koło napędowe oraz kółka pasowowe
Potem założyłam nitkę pomocniczą potrzebną do zaczepienia czesanki i sprawdziłam, czy nawija się na szpulkę.
A tu moja pierwsza próba przędzenia.
To było kompletne wariactwo. Wszystko się działo bez mojej kontroli. Noga swoje, ręce coś tam próbowały, koło zamachowe kręciło się raz w jedną, za chwilę w drugą stronę, czesanka bardzo się skręcała zanim zdołałam wyciągnać z niej kilka włókien, tworzyły się jakieś grudy i kołtuny.
Podczas rozplątywania i odkręcania czesanki oraz doprowadzenia jej do stanu ponownego użycia, pojawiały się różne myśli. Dwie dominowały. A to, że te kołowrotki to tak specjalnie kiedyś robili tylko dla praworęcznych i prawonożnych, a ja mam odwrotnie i dlatego nie mogę sobie poradzić. I druga - czy kołowrotek na pewno jest sprawny.
Przez długi czas udało mi się nawinąć tyle nitki na szpulkę.
czyli to jest ten sam kołowrotek, na którym przędła prababcia? niesamowita sprawa! bardzo fajnie, że działa :) jak tylko przyleci "dużo czesanki" na pewno się dogadacie :)
OdpowiedzUsuń